Uzasadnienia nominacji do Nagrody Literackiej Miasta Radomia 2023

Uzasadnienia nominacji do Nagrody Literackiej Miasta Radomia 2023

Publikujemy uzasadnienia nominacji wszystkich sześciu książek nominowanych do Nagrody Literackiej Miasta Radomia 2023 (kat. książka literacka oraz kat. książka naukowa/popularnonaukowa). Autorem uzasadnień jest prof. dr hab. Arkadiusz Bagłajewski – przewodniczący kapituły konkursowej.

Nominacje do Nagrody Literackiej m. Radomia 2023

Książka literacka.

Małgorzata Boryczka: „Nigdzie”. 

Nigdzie, czyli wszędzie. W kolejnej swej książce, po nominowanych do Nagrody Literackiej m. Radomia w r. 2021 opowiadaniach O perspektywach rozwoju małych miasteczek, autorka pozostaje w kręgu tematyki dorastania i dojrzewania na prowincji. Pozostając wszakże, przekracza wymiar debiutanckiej książki, tym razem snując niespieszną opowieść o Dorocie, którą w prowincjonalnym miasteczku wychowuje dziadek – czuły i szorstki zarazem – będąc dla młodej dziewczynki figurą podobną do mitycznego Ojca z prozy Schulza. Ale demiurgiczny rys, poddany jest tu bezlitosnej deziluzji: w geście zerwania z przeszłością, która uformowała bohaterkę i powrocie po latach – po części realnym, po części fantasmagorycznym – do swych źródeł. Organizujący opowieść motyw pędzelków wykonywanych z włosów młodej bohaterki, służących do tworzenia obrazów, jest w tej krótkiej powieści powracającym wątkiem, organizującym i łączącym dyskurs o sztuce z dyskursem o szukaniu własnej, fragmentarycznej tożsamości, tak by złożyły się w całość, choć wiemy, że to zadanie niewykonalne.

Nigdzie – krótka, zwarta i zarazem obejmująca szerokie plany biograficzne w topograficznym kluczu tożsamości powieść – jest artystycznym potwierdzeniem udanego debiutu. Oto zaistniała autorka uważna na szczegół i potrafiąca z autobiograficznych doświadczeń stworzyć współczesną parabolę losu dziecka żyjącego na prowincji, ukazywanej z perspektywy zatrzymanego czasu. 

Olga Górska – „Nie wszyscy pójdziemy do raju”.

Nie wszyscy pójdziemy do raju – można powtórzyć za narratorką tej utrzymanej w ryzach starannej konstrukcji literackiej i przemyślanej kompozycji debiutanckiej książki. Radomskie dorastanie w czasach „przełomu”: gorzkie nie tylko tu, i nie tyko tu trudne dla osoby pochodzącej z rodziny doświadczonej skutkami transformacji, jest w powieści Górskiej ujęte w perspektywie nowego autobiografizmu, wiążącego to, co jednostkowe z miejscem. Ale pisana w dwu perspektywach czasowych książka, dwu, chciałoby się rzec zapętleń świadomości i tożsamości, jest przejmującą – i zarazem czułą – opowieścią o dziewczynie, która formuje swoją tożsamość między religijnym wzmożeniem okresu dorastania i dojrzewaniem do ujawnienia swej seksualnej odmienności. Subtelna i zawadiacka w wielu fragmentach opowieść – rozpięta między dziecięcymi traumami a wspomnieniami szczęśliwego dzieciństwa w niebanalnie ukazanej rodzinie – wchłonęła w sobie dużo z klimatu ostatniej dekady XX stulecia i pierwszych lat XXI wieku. W zapamiętanym i doskonale wprowadzanym w obręb narracji szczególe, tak że opowieść o lesbijskiej tożsamości jest zarazem opowieścią o „tamtych” latach, trudnych, choć z biegiem czasów podatnych na nostalgiczne wygładzenia. Jednak narratorka powieści Górskiej, przyjmując jednostkową perspektywę afirmatywnego wypowiedzenia swej tożsamościowej biografii, potrafi wyważyć artystycznie opis dzieciństwa w jego dyskretnej i subtelnej aurze niezwykłości i zarazem dokonać dekonstrukcji mitu dzieciństwa z jego traumami. To powieść gorzka, wsparta na bólu biednej, nieakceptowanej przez rówieśników dziewczynki, ale zarazem to świetnie – bo z ironicznym niekiedy dystansem – opowiedziana historia o byciu osobą nieheteronormatywną w afirmacyjnym, rzec by można, (auto)rozpoznaniu. To nowy ton w literaturze polskiej. Wszakże wątek nieheteronormatywny został ukazany tu nie tylko jako temat, ale ujęty jest w dojrzały artystycznie sposób, gdyż opisy homoerotycznego pragnienia znalazły w Górskiej znakomitą stylistkę. Przewijający się w opowieści refren: o „mojej pierwszej dziewczynie, której nie nazwałabym moją dziewczyną, bo nigdy by na to nie pozwoliła”, nadaje tej prozie rytm i zwartość konstrukcyjną, lecz jest także lapidarnie ujętą historią przemian tożsamościowych ostatnich dekad. Ukazanych subtelnie i drapieżnie, w bliskości i dystansie po latach w odświeżonej konwencji autobiograficznej. Debiut, wszakże dojrzały i przekonujący artystycznie.

Tomasz Tyczyński – „Nieuzasadnione poczucie szczęścia”. 

Nieuzasadnionym poczuciem szczęścia w późnym debiucie autora jest samo życie – w jego różnych przejawach, filtrowanych tu z dystansem w uważnej obserwacji z perspektywy końca, stanu zagrożenia czy wyrażanej przez narratora świadomości odchodzenia świata czasów dzieciństwa. Historie zapisane przez Tyczyńskiego są zapisem fenomenów tego, co odchodzi, to oczywiste, lecz także – w zatrzymanym szczególe ujrzenia i zapisania ulotnego w formie niby staroświeckiej, lecz wyjątkowo tu świeżej, nowoczesnej, próby ocalenia tego, co przemija bezpowrotnie. Tym, co „unowocześnia” obserwacje i przywołane z autobiograficznej pamięci szczegóły, jest dobrze opanowana świadomość formy krótkiego zapisu oraz umiejętność operowania językiem, pozwalająca Tyczyńskiemu dopisać kolejny rozdział do księgi polskiej literatury pod tytułem „poetycki model prozy”. 

Krótkie utwory, zebrane w niedużą objętościowo całość, przynoszą przynajmniej trzy konwencje autobiograficznego pisania. Na plan pierwszy wysuwa się – nie tylko w porządku kompozycji – opowieść o barwach i smakach dzieciństwa oraz wczesnej radomskiej młodości, zarazem historia rodzinna narratora, ukazywana zwłaszcza w perspektywie relacji z matką. Dalej – będzie to doświadczenie graniczne narratora, jego otarcie się o śmierć i zarazem wyjście ku ekstatycznie przeżywanej rzeczywistości w sensualnym postrzeganiu szczegółu, drobiny życia. I wreszcie – trzecia konwencja – to mikro-prozy poetyckie, zebrane we fragmencie pod zbiorczym tytułem Mleczna droga: opisy czasu „bezmyślnej niewinności” w uważnym wchłanianiu w przestrzeń wewnętrznego doświadczenia fenomenów świata. Ta dyspozycja opowiadającego, potwierdzona także rozlicznymi lekturami, których wcale liczne ślady dyskretnie nasycają narrację, zapewne stała się impulsem wyzwalającym pamięć autobiograficzną w jej intrygującej artystycznie realizacji. Tak jak wielcy poprzednicy, a chciałoby się przywołać jako patrona Schulza, odnalazł Tyczyński swój mityczny czas, tworząc prywatną mitologię lata w jego różnych przejawach, z zapowiedziami rychłego końca. Życie, z dyskretnie zaznaczonym akcentami jego kresu. 

Książka naukowa/popularnonaukowa. 

Piotr Sadzik – „Regiony pojedynczych herezji”.

Symptomatyczna jest w tej inspirującej i olśniewającej erudycyjnie książce, zawarta w intertekstualnym tytule ucieczka od regionów „wielkiej herezji” (z książki Ficowskiego) ku regionom „pojedynczych herezji”. Ucieczka jakże marańska, bo praca Piotra Sadzika to uczona księga, będąca zarysem monograficznym (jakkolwiek sam autora dystansuje się od takiego określenia) maranizmu w polskiej literaturze nowoczesnej. Maranizm, a właściwie marańskie wyjścia w literaturze polskiej, to miejsca „pomiędzy”: tym, co stabilne i nieuformowane, co jest maską i wyjściem poza zamaskowanie, co pozostaje przemilczane i nazwane w nowych językach literatury. Sadzika interesuje tak w sensie teoretycznym, jak analitycznym obszar nieustającej zamiany miejsc, tworzenia i wytracania sensów, nieustabilizowania i prób ujęcia tego, co płynne w rygor indywidualnej literackiej formy i formuły zarazem pisarstwa. Pięciu maranów polskiej literatury nowoczesnej: Schulz, Lipski, Wittlin, Parnicki, Buczkowski znalazło w osobie badacza swego wybitnego interpretatora. Podkreślić trzeba, że analizy Sadzika oparte zostały na mocnej (choć jakże płynnej w nieustannie podkreślanych rozszczepieniach, byciu „pomiędzy”, w dialektyce ukrytego/ujawnianego) podstawie metodologicznej, będącej tak historią polskiego maranizmu w jego historycznych kontekstach, jego teorią, jak meandrycznymi i nieoczywistymi realizacjami w literaturze nowoczesnej. Autorski, świetnie pomyślany i wirtuozersko wykonany splot tych trzech elementów, dał w efekcie książkę niezwykłą: naukową, ale podmywającą nieustannie dawny paradygmat „naukowości”, ożywczą interpretacyjnie i zarazem spłacającą trybut poprzednikom, erudycyjną, choć nie obnoszącą się ze swym zapleczem wielu lektur i przemyśleń. Maranizm polski znalazł w osobie Piotra Sadzika swego interpretatora i przede wszystkim odkrywcę nieznanego lądu. To znaczące osiągnięcie naukowe.

Roch Sulima – „Powidoki codzienności”.

Książka wybitnego antropologa kultury jest i kontynuacją słynnej Antropologii codzienności, i publikacją, którą można czytać osobno jako zarys przyszłego ujęcia syntetycznego: w tym przypadku uchwycenia płynnych, niestabilnych ram naszej codziennej obyczajowości w perspektywie klarownie wyłożonych i po mistrzowsku realizowanych założeń metodologicznych. To praca par excellence naukowa, i zarazem książka do czytania „do poduszki”. Talent autora najpierw jako „zbieracza” różnych fenomenów naszej codzienności, następnie poddawanych rygorom naukowej analizy i zapisanych świetnym, potoczystym stylem oświetla takie zjawiska, jak: przemiany form pracy, plażowanie, rzeczy niepotrzebne, stadion-bazar jako laboratorium polskiej nowoczesności, demonstracje miejskie, Strajk Kobiet i wiele innych. To kronika naszych czasów, przemian obyczajowo-społecznych wpisywanych w kulturę codzienności. Badanie materialności – w ujęciu wypracowanej przez prof. Sulimę metodologii – staje się istotnym momentem uchwyconej na „gorąco” sytuacji i diagnozy zarazem kulturowej zmiany, której w pełni nie jesteśmy w stanie objąć i nazwać. Wszakże podkreślić warto, iż dokonujące się „dziś” przemiany obyczajowe w ich materializacjach łączone są ze zmianami społecznymi, bardzo dynamicznymi i często zaskakującymi. Ale zaskoczenie zmianą często jest pozorne. Badacz potrafi zderzenie tego, co dawne z tym, co nowe przekonująco uzasadnić na poziomie metodologii i interpretacji, także w perspektywie ogólniejszych procesów społeczno-obyczajowych i społeczno-kulturowych (w tym politycznych). Powidoki codzienności są – już teraz to widzimy – książką niezbędną do „opisu obyczajów za panowania smartfona”, czytaną w przyszłości jako pozycja klasyczna w aspekcie dokumentacyjnym zmiany, jak i jedno z podstawowych źródeł naukowych w kolejnych badaniach. 

Marta Wiktoria Trojanowska – „Zlikwidowane, przekształcone, rozporoszone. Nieistniejące biblioteki Radomia z lat 183-2015”.

Ta książka powstała z bezinteresownej miłości do książek i miejsc ich gromadzenia. Jest pracą bardzo potrzebną w wymiarze dokumentacyjnym i warsztatowym – i podziwiać można systematyczną i niekiedy detektywistyczną pracę autorki w poszukiwaniu źródeł – a także jako mikro-historia radomska. Odtwarzana z określonego punktu widzenia: losów księgozbiorów „zlikwidowanych, przekształconych, rozporoszonych”. Dokumentacyjna praca bibliologiczna przekształca się w akcie naszej lektury w inną opowieść – być może nie do końca zamierzoną przez autorkę – co jest nieoczekiwanym osiągnieciem. Z jednej strony w optyce bibliotecznej przeczytamy mikropowieść o Radomiu do czasów II wojny światowej jako miejscu wielu kultur (polskiej i żydowskiej, bezpowrotnie zatraconej). Z drugiej – w części poświęconej bibliotekom powojennym – przejmujące wybrzmiewają losy „zatraconych” czy „rozproszonych” bibliotek radomskich zakładów pracy. Bolesna transformacja ustrojowa uderzyła szczególnie brutalnie w to miasto. Pamięć o niezabliźnionej ranie przywołała autorka tej ważnej książki w swej opowieści o bibliotekach, mających dni swej chwały w czasach PRL, a od trzech dekad już nieistniejących. Książka Marty Wiktorii Trojanowskiej, dzięki podjętemu tematowi i sposobowi jego ujęcia, wyszła poza wąskie ramy dyscypliny, stając się ważnym przyczynkiem do najnowszej historii Radomia w perspektywie nieistniejących jego księgozbiorów (jakkolwiek znalazły się w tej cennej poznawczo pozycji informacje o bibliotekach wciąż istniejących).