ZBIGNIEW KRUSZYŃSKI

Piesza miłość (fragment powieści opublikowany w antologii Powroty. Radom)

Chodziłem za nią na Kusocińskiego (gdzie właściwie należało biegać).

Biegłem: od domu w dół do rzeczki, przeskakiwałem nad nią, omijając mostki. Potem szerokie schody do 1 Maja, krótki lot Żwirki i Wigury, skręcałem w gąszcz podwórek na osiedlu, przystawałem na chwilę w ogródku jordanowskim, przez dziurę w siatce podglądałem dzieci. Niewiele młodsze ode mnie, ale dzieci, dzieci. I tak byłem przed czasem, pod sklepem Krokodyl (chemia gospodarcza, żadnych żywych zwierząt) czekałem, aż zobaczę w oknie kuchni cień. Wtedy na miękkich nogach wchodziłem do klatki, wdychałem rozkoszny zapach idący od piwnicy, omijałem windę, która się zacina, biegłem na trzecie piętro, stawałem pod drzwiami. Czy będzie sama, czy nie będzie gości? – Ach, to ty? – pytała jak co dzień, z tym samym udawanym zdziwieniem w wygłosie. – Wejdź, wejdź, proszę.

Pokochałem ją pierwszego września. W rodzinie toczyła się debata: czy posłać go do starej pani, dobrej i surowej, czy do młodej, rusycystki – tu kręcili nosem, choć rosyjski zaczynał się dopiero w piątej klasie, za pięć pełnych i burzliwych lat – ale poza tym same komplementy. Przeważyli koledzy: Adam, Sławek, Piotrek, wszyscy wybrali panią Marię D. Klasa B.

Szkoła była dobra, imienia Lachtary, słynnego partyzanta, dzisiaj wyklętego. Obowiązywał rejon, wcale nie najmniejszy: pół Osiedla XV-lecia, potem, idąc na południe, domy z ogródkami przy Filtrowej, Wodnej (tam płaciłem w kasie za chlorowaną wodę, rachunki już do końca będą wystawiane na babkę Bronkę, jeszcze ćwierć wieku po jej śmierci), potem Potok Północny z parkiem Leśniczówka, zamieszkałym tylko przez kuny, wilgi i pijawki w wodzie, wreszcie Zimna, Batorego, aż do Żeromskiego, w stronę przejazdu lubelskiego, a w drugą do Młynarskiej.

Przyszedłem z mamą, zobaczyłem ją na schodach. Miała lekką granatową sukienkę w wielkie białe grochy, sandały z dwóch pasków skrzyżowanych w x, chociaż było wiadomo, co mnie czeka dalej. Stanęła o stopień wyżej i kucnęła. Zobaczyłem jej piwne oczy za okularami i od razu kucnąłem, naśladując gest. Wtedy obie z mamą się zaśmiały. – Jak masz na imię? – zapytała, by mnie nie peszyć. – Tadeusz – odpowiedziałem poważnie, bez zdrabniania. – Tadeusz Rozgórski, klasa IB.

Szkoła stała na Zimnej (potem na Kolberga). To właściwie był już koniec miasta. Jeszcze tylko huta szkła na Szklanej, z wybitymi szybami, żeby mieć co szklić, półwiejskie domy schodzące do rzeczki, tutaj nieuregulowanej, dzikiej, rozlewającej się czasem w wielkie rozlewiska, płytkie, zamarznięte zimą, z Suczyną, naszym grubym wuefistą, będziemy chodzić tam na łyżwy, hokejówki.

Zbigniew Kruszyński (ur. w 1957 r.) – prozaik i tłumacz urodzony w Radomiu. Opublikował: Schwedenkrauter, Szkice historyczne, Na lądach i morzach, Powrót Aleksandra, Ostatni raport oraz powieść Kurator, za którą otrzymał Nagrodę Literacką Miasta Radomia w 2015 roku. Jest także laureatem Radomskiej Nagrody Kulturalnej (1997) oraz Poznańskiej Nagrody Literackiej im. Adama Mickiewicza przyznawanej za wybitne zasługi dla polskiej literatury i kultury (2015). Członek kapituły Nagrody Literackiej Gdynia i Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.