WITOLD GOMBROWICZ

Dziennik 1953-1969 – fragment

Wto­rek

Mo­wa, wygłoszo­na do na­ro­du na ban­kie­cie w gościn­nym do­mu pp. X., u schyłku A.D. 1953.

Gdy święta na­dejdą, lu­bi­cie pod­le­wać łza­mi klomb wspo­mnień i wzdy­chać rzew­nie do utra­co­nych miejsc ro­dzin­nych. Nie bądźcie śmiesz­ni, ani ckli­wi! Na­ucz­cie się dźwi­gać własne prze­zna­cze­nie. Prze­stańcie opie­wać mdławo piękności Grójca, Piotr­ko­wa lub Biłgo­ra­ja. Wiedz­cie, że oj­czy­zna wa­sza to nie Grójec, ani Skier­nie­wi­ce, na­wet nie kraj cały, i niech krew ude­rzy wam na po­licz­ki ru­mieńcem siły na myśl, że oj­czyzną waszą wy sa­mi je­steście! Cóż z te­go, że nie prze­by­wa­cie w Grod­nie, Kut­nie lub Je­dlińsku? Czyż kie­dy­kol­wiek człowiek prze­by­wał gdzie in­dziej, niż w so­bie? Je­steście u sie­bie, choćbyście znaj­do­wa­li się w Ar­gen­ty­nie lub w Ka­na­dzie, po­nie­waż oj­czy­zna nie jest miej­scem na ma­pie, ale żywą ist­nością człowie­ka.

Prze­stańcie za­tem ho­do­wać w so­bie po­bożne ilu­zje i sztucz­ne sen­ty­men­ty. Nie, ni­g­dy nie by­liśmy szczęśli­wi w Kra­ju. Tam­te so­sny, brzo­zy i wierz­by są w isto­cie zwykłymi drze­wa­mi, które wy­pełniały was bez­brzeżnym po­zie­wa­niem gdy, znu­dze­ni, ogląda­liście je nie­gdyś przez okno każde­go ran­ka. Nie­praw­da, że Grójec jest czymś więcej niż prze­raźliwą i pro­win­cjo­nalną dziurą, w której on­giś bie­do­wała wa­sza sza­ra eg­zy­sten­cja. Nie, to kłam­stwo: Ra­dom ni­g­dy nie był po­ema­tem, na­wet o wscho­dzie słońca! Nie są cu­dow­ne i nie­za­po­mnia­ne tam­tej­sze kwia­ty – a nędza, brud, cho­ro­by, nu­da i krzyw­da osa­czały was i wówczas, jak psy wyjące głuchych pol­skich wsi o zmro­ku.

Nie bądźcie, mówię, ma­zga­ja­mi. Nie za­po­mi­naj­cie, że póki miesz­ka­liście w Pol­sce nikt z was Polską się nie przej­mo­wał, po­nie­waż ona była co­dzien­nością. Dziś na­to­miast nie miesz­ka­cie już w Pol­sce, ale za to Pol­ska sil­niej w was za­miesz­kała – ta Pol­ska, którą określić na­leży ja­ko najgłębszą ludz­kość waszą, uro­bioną pracą po­ko­leń. Wiedz­cie, że wszędzie tam gdzie wzrok młodzieńca od­kry­wa swo­je prze­zna­cze­nie w oczach dziew­czy­ny, two­rzy się oj­czy­zna. Gdy na ustach wa­szych ja­wi się gniew lub za­chwyt, gdy pięść go­dzi w łaj­dac­two, gdy słowo mędrca lub pieśń Beetho­ve­na roz­pa­la wam duszę, uwodząc ją w nie­ziem­skie kręgi, wówczas – na Ala­sce i na równi­ku – ro­dzi się oj­czy­zna. Ale na pla­cu Sa­skim w War­sza­wie, na Ryn­ku kra­kow­skim, będzie­cie bez­dom­ny­mi włóczęga­mi, do­mokrążca­mi bez przy­działu i wędrow­ny­mi, bez­na­dziej­nie or­dy­nar­ny­mi gro­szo­ro­ba­mi jeśli po­zwo­li­cie aby try­wial­ność za­biła w was piękność.

Trze­ba ubo­le­wać, że nie je­steście dość szla­chet­ni i dość na­tchnie­ni aby od­kryć pa­te­tycz­ny sens wa­szej tułacz­ki.

A jed­nak nie traćcie na­dziei. W tej wal­ce o głębszy sens życia i je­go piękność nie je­steście osa­mot­nie­ni. Na szczęście ma­cie przy bo­ku sztukę polską, która dziś stała się czymś ważniej­szym i praw­dziw­szym niż bez­dom­ne mi­ni­ster­stwa i urzędy wy­zu­te z władzy – i ona to, sztu­ka, na­uczy was głębi, jej bicz, su­ro­wy i do­bro­tli­wy za­ra­zem, spad­nie na was ze świ­stem ile­kroć za­cznie­cie się roz­kle­jać, śli­ma­czyć i ma­zgaić. Ona, sztu­ka, otwo­rzy wam oczy na ostrą piękność współcze­sności, na wiel­kość wa­sze­go za­da­nia, a zbyt pro­win­cjo­nal­ne uczu­cie zastąpi uczu­ciem no­wym, na miarę świa­ta, na miarę tych ho­ry­zontów, które dziś się przed wa­mi otwie­rają. Przywróci wam zdol­ność lo­tu i mo­cy aby nie po­wie­dzia­no o was słowa­mi Szek­spi­ra:

Bia­da podrzędnym isto­tom, gdy wchodzą

Po­między ostrza potężnych szer­mie­rzy!

Witold Gombrowicz (1904-1969) – światowej sławy pisarz, nowelista i dramaturg. Jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy XX wieku. Urodzony w Małoszycach k. Opatowa, poprzez brata Jerzego związany również z Wsolą i Radomiem. Związki te dały asumpt do nazwania jego imieniem festiwalu w radomskim teatrze, powołania Muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli oraz Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza za debiut literacki. Podczas pobytów we wsolskim majątku pisana była powieść „Ferdydurke”, a niezbyt miła przyczyna jej powstania narodziła się podczas letnich pobytów u brata. Gombrowicz pozostawił po sobie także Trans Atlantyk, Pornografię, Kosmos oraz dramaty (m.in. Iwonę, księżniczkę Burgunda, Ślub). W 1939 roku przebywał na emigracji w Argentynie, a następnie we Francji, z której nie wrócił już do kraju. Dziennik – jedno z najwybitniejszych dzieł – pisał w latach 1953–1969.