JEHOSZUA PERLE

Żydzi dnia powszedniego – fragment powieści

Uznałem za stosowne ominąć dziś uliczkę Szewców i pójść dłuższą ulicą: Spacerową.

Tu śnieg padał ciszej i tu był bardziej niebieski niż na okrągłym rynku. Przy wąskim,strzelistym niemieckim zborze, który stanął właśnie tu wśród sadów i ogrodów, zobaczyłem człowieka, który klęcząc z pochyloną twarzą ku śnieżnej ziemi, nieustannie się żegnał znakiem krzyża.

Do ciotki Miriam było jeszcze daleko. Przed moimi oczyma wyrósł nagle budynek ogrodzony wysokim, murowanym parkanem. Było to więzienie. Przed parkanem paradował tam i z powrotem żołnierz w kożuchu, z karabinem na ramieniu. Nie wolno przechodzić blisko niego. Trzeba przejść na drugą stronę. Stąd droga wiedzie przez ulicę Więzienną, a za nią dopiero ciągnie się ulica Warszawska.

Idę dobrze. Droga do ciotki Miriam jest mi dobrze znana. Oto jest już szynk Szymszona-Szlomy. Dalej pod górę wznosi się szeroka cerkiew. Tam powinna się znajdować czerwona, drewniana budka, w której strażnicy grzeją sobie przemarznięte ręce.

Jakoś tej budki nie widzę. Czy dlatego, że śnieg prószy w twarz? Ale oto zauważyłem, jak prosto na mnie wali jakaś wysoka, rozrosła postać, która śpiewa. Czy to nie dziwne? Jak można śpiewać, kiedy śnieg smaga twarz? Okazuje się, że nikt nie śpiewa. To tylko ja stoję przed długą obłupaną kamienicą. Nic innego tylko to, że wlazłem w uliczkę Szewców i posuwam się wzdłuż muru. W tej kamienicy znajduje się mieszkanie Dobrele, która ma mleczną, okrągłą twarz.

Wtem spostrzegam, że to wcale nie ten mur. To parkan gojskiego szpitala. Stąd już blisko do mieszkania ciotki Miriam. To chyba już w tym domku. To te dwa znane mi jasne okna. Ale nie widzę wcale drewnianego ganku, który normalnie przylepiony jest do jej domu, jak dziecko do fartucha matki. Nie widzę też okrągłej studni głębinowej.

Słyszę dźwięk dzwonka i przed moją twarzą przemykają sanie.

– Chłopczyku, chłopczyku, dokąd idziesz? Chłopczyku, chłopczyku, gdzie ty stoisz?

Nie wiem, kto mnie woła. Nie wiem, skąd dochodzi mnie głos. Czy z sań, czy z domu

cioci Miriam. A może – przychodzi mi na myśl – to Mordechaj Wariat, zwany Hoke,który ma zwyczaj łapać za ucho i wyśpiewywać:

– Chłopczyku, chłopczyku, dokąd idziesz? Chłopczyku, chłopczyku, gdzie ty stoisz?

A ja właśnie stoję… nie, chyba jednak leżę… jest miękko, ciepło, swędzi w nosie,powieki zrobiły się takie ciężkie. Tak, leżę twarzą do pleców ojca i wcale nie czuję terazzapachu jego owłosionego ciała. Czuję zupełnie inny. Jest to zapach dolatujący od koszernych

jatek w piątek. Ale dzisiaj nie jest przecież piątek. To ja dobrze wiem. Wiem też,że ojciec jest głodny… dziwi to mnie… przecież śpi, nie może we śnie odczuwać głodu.

Jehoszua Perle (1888-1944)–pisarz, publicysta i tłumacz, jeden z najwybitniejszych twórców żydowskich piszących w języku jidysz. Urodził się i wychował w Radomiu. Zadebiutował w wieku 20 lat opowiadaniem Szabat. Współpracował z prasą żydowską, w której publikował nowele, sensacyjne opowiadania i romanse w odcinkach. Najbardziej znana jest jego powieść Żydzi dnia powszedniego (1935), która przyniosła mu sławę i nagrodę Bundu oraz żydowskiego PEN Clubu. W czasie okupacji niemieckiej znalazł się w getcie warszawskim. Zginął w 1944 r. w Auschwitz-Birkenau.