Spod na wpół przeżartego żółto-czerwoną rdzą mercedesa, pół stojącego, pół leżącego naprzeciw wejścia do zaniedbanego minigarażu, wygramolił się jakiś niby-mechanik, wymachujący podługowatym narzędziem z superbrzeszczotem i quasi-rączką, przypominającą uchwyt staromodnego sakwojażu.
- Hejże, urzędasku, wyrzęził, czegóż to sobie winszujesz, żeś wychynął z urzędu miasta i przyszwendał się na to nienadzwyczajne miejsce, gdzie co najwyżej półstrzygi harce wyczyniają i hołubce z diablętami krzeszą?
Stropiłem się co nieco, bo zaprawdę niewyparzony język miał ów osobnik, a misja moja była ekstradelikatna. Pan Wilhelm, boć przecież to on był, choć image do cna odmienił, uchodził za superznawcę obiektów przemysłowych znad Wisły i Pilicy. A o tychże obiektach reportaż co najmniej na stronę gazety dano by mi przygotować, gdyby udało się wydobyć co nieco z nieprzebranych archiwów tego polihistora, pana Wilhelma Ostoi-Druckiego.
- Byłżeby pan skłonny naprędce kilka zdań ze mną zamienić? – zagadnąłem z lekka drżącym głosem.
Niby-mechanik spojrzał spode łba:
- Roboty mam co prawda co niemiara, ale że akurat klucz francuski mi się zawieruszył, mogę zmitrężyć kilka chwil na rozhowory z panem. Ale o wpół do trzeciej muszę z powrotem wśliznąć się popod tego supergrata. Cóżeś więc Pan chciał ode mnie?
- Mam prośbę nie długą, nie krótką, lecz w sam raz – zacząłem żartobliwie. Znaszże się pan na obiektach przemysłowych, co to w krąg tu się rozsiadły?
Wilhelm podrapał się w głowę:
- Toż już o tym opowiadałem jednemu takiemu huncwotowi z tygodnika „Na Przełaj przez Radomskie”, a przede wszystkim mówiłem mu o pierwszej elektrowni w Kongresówce, z początków XX wieku. Wie pan, to ta stara elektrownia, co ją teraz przebudowują na Centrum Sztuki Współczesnej, czy jak to się tam oficjalnie zwie.
Zakląłem pod nosem. Arcysprytnie to wymyślili. Że niby urząd ma coś przedsiębrać, bo z rzadka zabytkami się zajmuje, a tu ni stąd, ni zowąd wysyłają na przeszpiegi żurnalistę, a ten wszystko wyniucha, napisze, a potem średnio aktualny temat zostanie, jak wpółzgniłe jabłko, nadgryziony, ale nieskonsumowany.
Więc-em/Więcem pożegnał mojego interlokutora i odszedłem z niczym, myśląc gdzież by tu można było wypić choćby butelkę mazowszanki, jako że upał był okrutny.
prof. dr hab. Andrzej Markowski