Zabytkom na odsiecz

Spomiędzy na wpół otwartych skrzydeł wierzei wczesnorenesansowego zamku wychynęła ni to grupa, ni to hałastra igrców i wagabundów, którzy przedzierzgnęli się byli nie do poznania w błędnych rycerzy i nadobne białogłowy. Na czele tego ekstraordynaryjnego pochodu szedł samotrzeć rycerz niezwyciężony, Hieronim herbu Półkozic, z dwoma giermkami. Powłócząc lewą nogą, pół odsłoniętą, pół osłoniętą niby-nagolennikiem, wydawał chrapliwe pomrukiwania, quasi-okrzyki i nie najprzyjemniejsze pohukiwania.

Półtrzecia sążnia za nim stąpała powoli, krok za krokiem, jasnooka, krągłobiodrzasta dama, ani chybi wybranka jego serca. Krocząc, zdawała się półomdlewać, opierając się z lekka na wpółzgiętym przedramieniu służki, hożej dziewoi, która chętnie hasałaby po kniei, zamiast udawać niby-drużkę rozhisteryzowanej damy.

Pośrodku chyżo przemieszczała się grupa chudopachołków, a w zasadzie huncwotów, z lekka podpitych, hałasujących superrytmicznie na bębnach. Wyróżniał się najwyższy spośród nich, długonogi, szybko chodzący powsinoga, poniekąd rzężący, ale niespowalniający przez to ani o ociupinkę tempa nuconych z cicha sprośnych kancon.  Inny, naprawdę wyglądający na obżartusa, pękato-karzełkowaty ludwisarz, wymachiwał nie najmniejszym dzwonkiem, który dzierżył niby oręż w z lekka umorusanych dłoniach. Jak najgorsze wrażenie sprawiał niewątpliwie w tej grupie skośnooki przechera, udający półprzytomnego hreczkosieja, ale spoglądający bystrze spod oka, gdzie by tu uszczknąć co nieco jadła lub co najmniej wychylić kielich trunku.

Pochód zamykał smętny herold, który - zamiast iść z przodu -  kroczył nieco spóźniony w oddali i zachrypniętym głosem wykrzykiwał: „Zabytkom na odsiecz! Zabytkom na odsiecz!”, wskazując przy tym niejednoznacznie, choć wyraziście, na pół swoją, pół nie swoją grupę quasi-rycerskich wesołków.

prof. dr hab. Andrzej Markowski