W duecie z Anną Litwinek niechaj wybrzmi Jerzy A. Wlazło...
Była kolejna niedziela okresu epidemii koronawirusa w Polsce. Stałem na balkonie. Dokładnie pode mną, siedem pięter niżej, przy wejściu „Żabki” czterech młodych inteligentów w białych koszulach pod krawatami, paląc papierosy, piło piwo. Nie zachowywali przy tym obowiązkowej odległości i oczywiście nie nosili maseczek. Spróbujcie palić przez maskę… Obok nich snuł się miejscowy, obdarty żul grzebiąc w pobliskich śmietnikach, szukający czego nie zgubił. Twarz miał zasłoniętą czystą, błękitną maseczką. Zgodnie z przepisami.
Ta niema scenka niedzielnego, wiosennego popołudnia z centrum dużego miasta odpowiedziała na pytanie, co epidemia koronawirusa zmieni w naszym życiu.
Nic.
Doskonale pamiętam wieczór śmierci papieża Jana Pawła II, kiedy wydawało się, że na moment zamarło serce naszego kraju. Pamiętam to zjednoczenie w milczeniu, pamiętam świece i deklaracje, że ten wieczór zmienił nasze społeczeństwo. Szczególnie pamiętam obietnice, najbardziej – według mnie – rozwydrzonej, bezkarnej i uprzywilejowanej grupy społecznej: kiboli piłki kopanej. To dzięki nim Polska, w której nikt nie gra w baseball, stała się światowym magnatem w produkcji kijów baseballowych wzmocnionych stalowym prętem. Tamtego wieczora deklarowali ostateczne zawieszenie broni.
Nic w nas z tego nie zostało.
I inny dzień, kiedy pod Smoleńskiem spadł samolot. I znów to samo. I znów deklaracje pełne pustych frazesów. Pamiętam, że sam siebie skarciłem za myśl, że ktoś może spróbować na tej tragedii zbić polityczny kapitał. A jednak inni nie mieli takich oporów. Ówczesne kapitały do dzisiaj trzymają się nieźle.
I niczego nas to nie nauczyło.
To nie mają być rozważania polityczne. Scenka pod moim balkonem nie ma w sobie niczego z polityki. Po prostu zawsze będzie – zazwyczaj dość liczna – grupa ludzi, która nie założy masek, nie zachowa bezpiecznego dystansu, grupa na domiar złego uważająca się za inteligencję narodu. Oni nic nie muszą. Oni nie zarażają. Oni są ponad to.
I oni pierwsi będą wyciągać łapy po państwową pomoc, gdy z własnej głupoty dopadnie ich nieszczęście.
To nie miały być rozważania pesymistyczne. Jest ogromny plus koronawirusa. Nasza Ziemia się odradza: Ganges czysty jak przed wiekami, Dolina Chochołowska pokryta krokusami, jak już dawno nie była.W nas za to odradza się poczucie humoru:
„Kompletnie pijany pojechałem samochodem po kolejne piwo. Zatrzymała mnie policja. Na szczęście wszystko w porządku – 36,6!”
„Nie ma czegoś takiego jak koronawirus. Jest Korona Kielce, Korona królów…”
I odradza znaczenie przyjaźni. Nie „prawdziwej przyjaźni”. Przyjaźń jest jedna. W trudnych chwilach pomaga przetrwać, uśmiechnąć się. Taki uśmiech widać nawet zza maski chirurgicznej. Wiem, że od tego ma się najbliższą rodzinę (zresztą uważam, że nie ma nic wspanialszego niż poślubić przyjaciela), ale od rodziny czasem chce się uciec. By jej nie obarczać problemami, by chwilę pocierpieć w samotności, by zakląć gdzieś w kącie na widok czterech facetów w krawatach z piwem. Ale całkowita samotność do niczego dobrego nie prowadzi.
Dlatego przyjaciel nie pozwoli uciec.
Jerzy A. Wlazło
#NieZostawiamCzytelnika